Pochodzący z Sokółki Karol Dziedziul postanowił sprawdzić się w niezwykle trudnych warunkach i odbył ekstremalną, zimową podróż po Suwalszczyźnie.
- Po co żyć normalnie jak można ekstremalnie - z takim nastawieniem Karol Dziedziel w miniony piątek (15.01) przyjechał pociągiem do Suwałk, wsiadł na rower i rozpoczął swoją ekstremalną przygodę. Poniżej prezentujemy opis przygody Karola, którym podzielił się w mediach społecznościowych. Gratulujemy zawziętości!
Czekałem bardzo długo na srogą zimę, skrupulatnie przygotowując się żeby w końcu móc sprawdzić się w ekstremalnych warunkach. W piątek od razu po pracy wsiadłem do pociągu wraz z rowerem i dojechałem do Suwałk, skąd zacząłem swoją podróż. Na miejscu byłem po 17, oczywiście było już ciemno, więc nie spieszyłem się ani trochę, tym bardziej, że nie mogłem sobie pozwolić aby się spocić, ponieważ mogłoby to się dla mnie źle skończyć. Temperatura była dość niska około -12 pod wieczór.
Pierwszą moją bazą noclegową było jezioro Hańcza. Z dworca miałem 33 km, niby nie daleko a byłem dopiero po 21.00, śnieg sypał co chwilę a jezdnia była bardzo śliska. Dziękuję bardzo Panu z Suwalskiego Parku Krajobrazowego, który bezinteresownie zatrzymał się na drodze i spytał czy mam, gdzie spać w tą pogodę. Po dotarciu na miejsce rozbiłem namiot i miałem szukać drzewa na ognisko ale podjąłem decyzję, że będę grzał się tylko ciepłem wyprodukowanym przez samego siebie. Pierwszą noc przespałem prawie całą pomimo, że temperatura spadła do około -20. Z rana oczywiście morsowanko i po spakowaniu ruszyłem w stronę Wigier.
W sobotę śnieg padał praktycznie cały dzień, więc w niektórych miejscach musiałem rower prowadzić, gdy dotarłem do drogi wojewódzkiej było już trochę lepiej i mogłem cały czas jechać. Przedrzeć się przez Suwałki to była jakaś tragedia bo niestety ścieżki rowerowe i chodniki nie były jeszcze odśnieżone. Po 44 km, około godziny 18 dojechałem nad jezioro Wigry, w jedno z moich ulubionych miejsc. Mróz zaczynał chwytać coraz mocniej. Po rozłożeniu namiotu zrobiłem sobie pierwszy ciepły posiłek instant ale tylko temu bo skończyły mi się na zimno. W nocy co pół godziny budziłem się ze zmarzniętymi palcami u nóg i przez kolejne pół godziny musiałem nimi ruszać żeby znów zasnąć, tak do 7 rano walczyłem z siarczystym mrozem, który nie oszczędza nikogo. Walkę zniosłem całkiem dobrze, więc z rana od razu pomyślałem o morsowaniu. Tym razem, żeby zanurzyć się w jeziorze musiałem wykuć przerębel. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak mroźnie bo po wyjściu z wody przypomniały mi się chwilę z kriokomory gdy momentalnie wszystko na mnie zamarzało i jak wycierałem się to już z kawałków lodu.
W wiadomościach wyczytałem, że temperatura na Suwalszczyźnie przy gruncie spadła do -32 i chyba tyle było bo po wykuciu przerębla woda parowała i po kilkunastu minutach zrobiła się już kilkumilimetrowa warstwa lodu, drzewa wydawały dźwięki jakby ktoś je siekierą rąbał. Po porannej kąpieli spakowałem się, na śniadanie zjadłem kawałek zmarzniętego batonika popijając wodą z lodem po czym ruszyłem w drogę powrotną na dworzec. Po 15 km byłem już na miejscu i wróciłem pociągiem z Suwałk do ciepłego domu. "Bestia ze wschodu" dała mi trochę w kość ale też wiele nauczyła. Niesamowita lekcja życia.