SWIERNALIS, a właściwie Paweł Swiernalis, pochodzący z Suwałk wokalista, autor tekstów, muzyk i kompozytor, wystąpił w minioną sobotę (24.06) podczas imprezy lotniczej Air Show Odlotowe Suwałki. Po koncercie nadarzyła się okazja, aby porozmawiać z Pawłem o jego początkach, muzyce i trudnych relacjach z rodzinnym miastem.
Zacznijmy od Twoich początków, jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
- Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się od harcerstwa, gdzie nauczyłem się grać na gitarze. Zaczynałem właśnie od grania piosenek harcerskich jak np. Wiatr. Później wyjechałem do Anglii, gdzie pisałem wiersze, teksty i marzyłem o tym, żeby grać muzykę. Gdzie po pół roku zrozumiałem, że jeśli chce się zająć muzyką, muszę to jednak robić w Polsce, gdyż piszę po Polsku. Wróciłem i stworzyłem pierwszy zespół z Rafałem Jakubanisem. Szybko się on jednak rozpadł ponieważ znowu wyjechałem do Anglii. Wtedy jeszcze mocniej poczułem, że znów chcę wrócić do Polski, więc ponownie wróciłem i zamieszkałem w Poznaniu. Na portalu gumtree znalazłem ogłoszenie o zespole, który szukał wokalisty, więc zgłosiłem się do nich. Był to zespół Twist the Beast z którym grałem przez 1,5 roku. Gitarzysta, który był też liderem, wyrzucił mnie z tego zespołu, gdyż powiedział, że nie umiem śpiewać. Później okazało się, że on sam chce śpiewać, choć wcale nie robił tego lepiej ode mnie. Po tym wyrzuceniu z zespołu doszedłem jednak do wniosku, że sam będę robił muzykę pod swoim nazwiskiem i z tego mnie nikt nie wyrzuci.
Jesteś samoukiem?
- Tak. Zawsze chciałem iść do Państwowej Szkoły Muzycznej w Suwałkach, ale moja mama nigdy mnie tam nie wysłała. W sumie to się nawet teraz cieszę. Po szkołach muzycznych ma się różne doświadczenia, często też złe, więc sam się wszystkiego nauczyłem. A będą precyzyjnym to wciąż się uczę - to bardzo istotne. Jeśli spojrzeć z perspektywy muzyków z którymi gram, to tak naprawdę ja nie gram na niczym. Ale gdy patrzę z perspektywy songwritera i producenta, to gram na gitarze elektrycznej, na basie, na klawiszach, perkusji, na syntezatorach. No i śpiewam. Więc de facto robię wszystko, ale jak mówiła moja babcia, jak ktoś jest do wszystkiego, to jest do niczego.
Jak się gra w swoim rodzinnym mieście? Utożsamiasz się z Suwałkami?
- Ja przez lata brzydziłem się Suwałkami i strasznie ich nie lubiłem, ponieważ miałem z nimi związane złe wspomnienia. Byłem biedny, nikt mnie nie rozumiał, późno dojrzewałem. Myślałem tylko o tym, żeby szybko stąd wyjechać, dlatego wyjazdy do Anglii i przeprowadzka do Poznania. Suwałki zacząłem doceniać po latach. Może od pięciu lat pokochałem tu przyjeżdżać. Odbudowałem moje relacje z mamą, do której miałem dużo zarzutów. A od tych kilku lat wiem, że to jest mama, którą kocham i która pozwoliła mi być tym kim teraz jestem. Dlatego teraz jak tu przyjeżdżam myślę sobie, ok, chcę tu się zestarzeć. Najczęściej odwiedzam mamę, gdy gram koncerty, ale nie tylko. Ja jestem taką osobą, która nie lubi przyjeżdżać na święta, bo nie lubię świąt, nie lubię przyjeżdżać na dzień matki, więc przyjeżdżam w jakąś przypadkową środę w kwietniu i zabieram mamę na sushi. Cały czas jednak do tego dojrzewam. Generalnie w Suwałkach zostało mi mało osób, więc trochę czuje się jak barbarzyńca w ogrodzie, a jednocześnie trochę zaczynam rozumieć to że może była to jakaś moja maska, przez którą tego nie lubiłem.
Czy suwalska publiczność jest gotowa na Twoją twórczość?
- Myślałem, że nie, ale po dzisiejszym koncercie (podczas Air Show Odlotowe Suwałki - dop. red.) uważam, że tak. Takie koncerty jak dzisiaj nie są jak koncerty klubowe na które ludzie kupują bilet na konkretnego artystę, znają jego piosenki i są przygotowani. Tu są ludzie wymieszani. Są osoby, które stoją z watą cukrową, czy z browarem i zastanawiają się co to za cudak na scenie. Ale dzisiaj miałem naprawdę wrażenie wow. Dużo ludzi śpiewało moje piosenki, więc wydaje mi się, że powoli do siebie dojrzewamy na takiej partnerskiej zasadzie. Dla miasta taki koncert jak dzisiaj, gdzie gra Swiernalis i Sarsa to inwestycja. Na biletach to by się nie zwróciło. A tak przykładowo Pan Janek wróci do domu i żona spyta go jak było? Co on ma odpowiedzieć? Widziałem jakąś dziwną dziewczynę, która śpiewała o księżycu i tramwajach, widziałem jakiegoś typa przebranego w Maryjki, który śpiewał o tym, że jest nieszczęśliwy. I mam nadzieję, że po takim koncercie jakoś jedna z drugą synapsą połączy się inaczej. Wprowadzi trochę absurdu, trochę abstrakcji i tego według mnie w Suwałkach brakowało - abstrakcji.
Twoja muzyka jest naprawdę różnorodna.
- Od dzieciaka słucham rapu, death metalu, disco polo, transu, techno, indie rocka. Wiadomo, że gdy gram jako Swiernalis to mamy obrany jakiś azymut, ale interesuje mnie wiele rzeczy. Dlatego też mam na płycie balladę, utwór indie rockowy, hip-hopowy i chyba o to w tym wszystkim chodzi. Zajmuje to dużo czasu, bo ludzie lubią jak coś jest 1:1, ale wydaje mi się, że po tej trzeciej płycie trochę skumali, że po prostu robię różne rzeczy.
Lubisz interakcje ze słuchaczami podczas koncertów?
- Tak, dużo gadam. Jeżeli ktoś przychodzi na mój koncert to równie dobrze mógłby puścić sobie płytę w domu. Ale wydaje mi się, że przychodzi też popatrzeć na tego dziwnego typa, który gada pierdoły. Ja kocham absurd i abstrakcję i moją misją w życiu jest chyba po prostu to, żeby ludzie patrzyli gdzieś tam w planety, a nie pod ziemię. Chcę, żeby chociaż na chwilę pomyśleli o tym, co normalnie nie miało wpaść im do mózgu, albo żeby na chwilę odetchnęli powietrzem, które nie jest tutejsze. Więc te przerwy między kawałkami są dla mnie totalnie istotne. Ludzie przyszli, żeby mnie posłuchać, zadają pytania, ja na nie odpowiadam. Potem ja zadaję pytania, a oni odpowiadają. Nie ma nic piękniejszego.
Co byś robił w życiu gdybyś nie śpiewał?
- Nie wiem. Chciałem być kiedyś fotografem, ale chyba nie jestem w tym najlepszy, chciałem być deskorolkarzem, ale już nie jeżdżę na desce. Nie mam planu B - możesz dać to na nagłówek. Moje życie to muzyka. Wiadomo, są przyjaciele, emocje, jakieś szukanie dziwnych dróg, ale muzyka jest pierwsza.
Dziękuję za rozmowę.